You are currently viewing Implant ślimakowy

Implant ślimakowy

Czym jest implant ślimakowy?

Wszyscy pewnie słyszeli o implantach ślimakowych. Przede wszystkim to, że przywracają słuch osobom całkowicie niesłyszącym. A jeszcze lepiej – że takie zaimplantowane osoby słyszą prawie tak jak osoby zdrowe słuchowo. W dodatku mało kto mówi w telewizji, jak wygląda sprawa od strony technicznej. Wiele osób (ja kiedyś też, póki nie miałem wszczepionego implantu słuchowego) myśli, że implant słuchowy to coś w rodzaju sztucznego ucha, tzn jego wewnętrznej części, które wszczepia się w miejsce zniszczonego fragmentu ucha i… i w zasadzie tyle – człowiek po takiej operacji zaczyna słyszeć.

W końcu implant wszczepia się, żeby zastąpić niesprawny element naszego ciała elementem sztucznym, który ma w pełni funkcjonować, jak element naturalny. Niestety, w przypadku implantu ślimakowego wygląda to inaczej.

Przede wszystkim implant ślimakowy to wiązka elektrod z jednej strony połączona z metalową blaszką, z drugiej połączona ze ślimakiem usznym. Stąd nazwa implant ślimakowy. Oczywiście, całość wszczepiana jest pod skórę. Blaszka z kolei umiejscowiona jest pod skórą (jako się rzekło w poprzednim zdaniu 🙂 ) nieco powyżej ucha. Jak to działa? Impulsy elektryczne idą do metalowej blaszki, z której poprzez wiązkę elektrod przemieszczają się do ślimaka usznego, a stamtąd już „normalną” drogą idą do mózgu, gdzie są interpretowane jako dźwięki. Tylko skąd biorą się te pierwsze impulsy dostarczane do blaszki?

I tu dochodzimy do sedna. System implantu ślimakowego w rzeczywistości składa się z dwóch części: właściwego implantu wszczepianego pod skórę oraz zewnętrznego procesora mowy, czy jak inni mówią procesora dźwięku. Jest to na pozór zwykły aparat słuchowy (przynajmniej z wyglądu), do którego podłączony jest jakby bliźniacza wiązka elektryczna zakończona także kółkiem metalowym z kawałkiem magnesu, który zaczepia się w miejscy, gdzie pod skórą znajduje się metalowe kółko implantu ślimakowego.

Ponieważ trudno to opisać, najlepiej zobaczyć na poniższym rysunku (zaczerpniętym z polskiej wikipedii: Implant ślimakowy, do rysunku dodałem opis):

Po lewej stronie: cześć zewnętrzna systemu (fragment procesora mowy oraz cewka)
Po prawej część wszczepiona pod skórą (implant słuchowy składający się z blaszki oraz wiązki elektrod)

Jak widać na powyższym rysunku, wewnętrzny implant połączony jest ze ślimakiem, natomiast zewnętrzna część, czyli procesor mowy założony na uchu – nie jest dobrze widoczny. Poniżej zamieszczam zdjęcie mojego procesora mowy (Cochlear Nucleus Freedom – ta wersja już nie jest produkowana, najnowsza wersja to Cochlear Nucleus 7).

Żródło: opracowanie własne – mój procesor mowy Nucleus Freedom

Po wszczepieniu

Wszczepienie implantu to dopiero pierwszy krok. Potem jest zdjęcie szwów, trzeba także troszkę odczekać, aż rana się zagoi całkowicie. Tak mniej więcej miesiąc po operacji jest się z powrotem w klinice, tym razem po odebranie drugiej części zestawu, to znaczy procesora mowy.

Procesor mowy dostajemy razem z najbardziej potrzebnymi akcesoriami dodatkowymi na zmianę, gdyby coś się zepsuło. Są nimi między innymi: cewka nadawcza wraz z magnesami, kilka baterii, osłonki na mikrofon, pojemniki na baterie, elektryczny osuszacz wraz z kilkoma brykietami do osuszania, mała torba naramienna, instrukcje obsługi. Wszystko to jest poukładane w kartonowym dosyć dużym pudełku. Bierzemy pudło do ręki i wybieramy się do technika, który nam założy procesor mowy na ucho. Nareszcie będziemy słyszeć!

Niestety, nie ma tak dobrze. Owszem, jakieś dźwięki do nas docierają, ale… No właśnie, tu się na chwilę zatrzymam. Ja utraciłem słuch mając 3 lata, po szczepieniu przeciw chorobie Heinego-Medina. Odzyskałem odrobinę (jakieś 10% słuchu) tylko w lewym uchu i potem nosiłem aparat słuchowy przez ponad 30 lat, dopóki nie straciłem tej resztki słuchu. Co usłyszałem, a nie zrozumiałem, to prosiłem o powtórzenie. Gorzej, jeśli czegoś w ogóle nie usłyszałem i nie wiedziałem że coś mi umknęło, to pozostałem w niewiedzy. Ale, że w ogóle coś słyszałem, to miałem jakieś pojęcie, jakie dźwięki znam już – implant wszczepiono mi do lewego ucha, właśnie na to, na które kiedyś słyszałem z pomocą aparatu słuchowego. Ogólnie, od całkowitej utraty słuchu do wszczepienia implantu minęło 10 miesięcy. Całkowita utrata słuchu była w kwietniu 2010 roku, wszczepienie implantu w grudniu 2010 roku. W sumie – szybko, jak na polskie standardy.

Wracając do pierwszego założenia procesora mowy – dźwięki rzeczywiście się pojawiają, ale w moim przypadku głównie w rodzaju warkotu wentylatorów, czy to z komputera, czy innych, silników samochodowych, stukania, mowa z kolei była na tym tle słaba. Trzeba dopiero taki procesor mowy ustawić pod konkretnego pacjenta. Tak dobrać charakterystykę ustawień, żeby pacjent nie miał za głośnych lub za cichych dźwięków, po wtóre tak, by miał jak najszersze spektrum dźwięków. Ja pamiętam, że te warkoty silników, wentylatorów, różne sztuczne szumy były dla mnie po prostu za głośne i bolała mnie głowa. Rzeczywiście, uczciwie uprzedzali – że na początku może boleć głowa. Na pierwszej sesji charakterystykę dobiera się w przybliżeniu, potem pacjent musi pochodzić z procesorem mowy miesiąc i przez ten czas rejestrować wszystkie dźwięki, jakie tylko usłyszy. Gorzej, że musi też rejestrować momenty, kiedy są dźwięki, ale których w ogóle nie słyszy. Czy to możliwe? Absolutnie tak! Pamiętam, że szedłem ulicą i przejeżdżała obok mnie karetka pogotowia, a ja jej w ogóle nie słyszałem! Częstotliwość dźwięku karetki nie była odpowiednio dobrana dla mnie. Wiedziałem, że nie słyszę syreny karetki tylko z tego powodu, że wcześniej kiedy miałem aparat słuchowy, to ją słyszałem. Czyli – mając już wcześniej jakieś doświadczenie z dźwiękami – mogłem ocenić nie tylko, że słyszę coś słabo, za cicho ale także że nie słyszę czegoś czego wcześniej doświadczałem. Często w takich momentach zastanawiam się, co mają powiedzieć osoby, które nigdy wcześniej nic nie słyszały? Nawet się nie zorientują, że jakieś zdarzenie powinno wygenerować jakiś dźwięk i nie powiedzą, że na przykład nie słyszą przejeżdżającej na sygnale karetki lub śpiewu ptaków. Do tej pory widziały i karetki i ptaki, ale nie kojarzyły ich z dźwiękiem. To znaczy – nie kojarzyły niczego z dźwiękiem. Takie osoby zapewne mają najtrudniej podczas ustawiania procesora mowy – nie mogą powiedzieć czy słyszą coś tak jak się powinno słyszeć (przynajmniej w jakimś przybliżeniu, bo procesor mowy nigdy nie zastąpi prawdziwego słuchu) albo, że nie słyszą czegoś, co powinni słyszeć.

Na początku ustawianie procesora mowy odbywa się co miesiąc, potem co dwa miesiące, potem co trzy, co pół roku. Ogólnie, proces trwa dwa lata. Po tym okresie ustawia się procesor w razie potrzeby, po uprzednim umówieniu się z technikiem. Oczywiście, czeka się na to bywa i kilka miesięcy, a nawet w późniejszych okresach rok.

Czy procesor mowy zastąpi prawdziwy słuch?

Odpowiedź brzmi – nie. Nic, co jest sztuczne, wykonane przez człowieka i działa na trochę innej zasadzie, nie będzie działało jak naturalny zmysł. Przykład? Proszę bardzo – choćby dźwięki z radia, telewizji czy telefonu. Osoba dobrze słysząca od razu wychwyci nienaturalność dźwięków wydobywających się z tych urządzeń. Tak samo proteza nigdy nie zastąpi w pełni nogi czy ręki. Na ile pomoże, zależy już od indywidualnej sytuacji człowieka.